wtorek, 27 kwietnia 2010

VI.

" 'boże... matka dała mi jakieś rozpuszczalne na gorąco lekarstwo... siedzę przy stole, piję to i rozpoczyna się litania wyrzutów i pretensji. postawiłam cudem(!) odnaleziony srajpapier na ksiażce o matce boskiej (sic!)' - miała powiedzieć jaśmina po latach - 'po czym podchodzi matka i świętojebliwie bożonarodzeniowym tonem ostrzega: nie kładź niczego na tej książce (!-wykrzyknik pozostał w domyśle).
pytam ją, czy dotyczy to każdej świętej książki w tym domu i dostaję odpowiedź twierdzącą. więc mówię do niej 'mamo, daj spokój. to gówno, zatruwasz sobie tym umysł. niedługo w tym domu będą mieszkać te książki i obrazki i ty - na wąskim, wydzielonym skrawku, gdzie będziesz się modlić! daj spokój, dom jest do mieszkania. liczysz się ty, a nie te pieprzone święte książki!'. ale ona nigdy nie chciała mnie słuchać.'
być może to właśnie tego typu incydenty spowodowały żywioną przez jaśminę jeszcze latami silną niechęć do wszelkich zinstytucjonalizwanych form religii, ale stanowiły również dość zabawny akcent ówczesnej rzeczywistości."
hahaha, to echa sentymentów i fascynacji. czytam znów obszerną biografię nirvany 'come as you are', którą po raz pierwszy czytałam w szczęśliwym wieku 12 lat. uwielbiam te wszystkie głupie opowiastki o tych gościach (nie, julia?), to są ich dosłowne wpływy (przy okazji - to i tak autentyczna, wczorajsza sytuacja).













































1 komentarz:

  1. to jest wspaniałe.
    i oni też, ta biografia i te ich teksty.
    nigdy nie chciałam nic kłaść na tych wszystkich świętych książkach.

    OdpowiedzUsuń